niedziela, 19 lutego 2012

Zima trzyma

A w Bieszczadach było tak zimno, że pchła i mucha zamarzły a ja zostałem sam jak palec.

No może nie pchła i mucha, a akumulator. Ale to był nasz akumulator, w naszym wyjątkowym i niezawodnym hiperbezpiecznym aucie. Skoda i ford odpaliły a nasz nie. A jak znaleźliśmy prostownik, to w całej wsi szlag trafił prąd na cztery godziny. Bo w Bieszczadach tak bywa, cały urok końca świata.

W nocy było minus 32. Więc nie było nart, jedynie wyścigi psich zaprzęgów, krótki kulig, z którego główni beneficjenci (Kronopio z kolegą) korzystali zawinięci po czubek głowy. Dosłownie, bo Mamo, zimno mi w buzię!, a zatem nic nie widzieli, a było na co popatrzeć. Archetypowa zima, jakiej nie widziałam, nie doświadczyłam od kilkunastu lat. Były więc zabawy przy kominku oraz na piętrowym łóżku w piratów, oglądanie bajek na laptopie. A dla nas gadanie, granie w karty, gadanie, picie (z wyjątkiem mnie, wiecznej matki polki karmiącej). I jak dobrze jest spędzić kilka dni z innymi matkami, kiedy zawsze można komuś podetknąć Famę: Potrzymasz go przez chwilę? Ja mu odgrzeję zupkę, kiedy zawsze ktoś zażyczy sobie pomocy Kronopia przy śniadaniu i zrobi mu pysną cekoladę. Ech, życie w komunie ma swoje plusy. A właściwie w tej chwili nie widzę minusów, pod warunkiem, że byłaby to taka komuna.

A Fama Zrzęda mówi. Mówi: kok (kot), mama, tak, i ma (w znaczeniu da). Uczę go mówić ogon, bo jak łapie, to niech wie za co. Ale jeszcze nie raczkuje (tylko pełza z prędkością światła) i dopiero zaczyna siadać. Coś za coś, jak mawiali starożytni.

czwartek, 2 lutego 2012

Fotka

Dostałam mailem stare zdjęcie.

Na zdjęciu ja z O., 15 lat temu z okładem. Śmiejemy się, mamy na sobie powiewne szaty. Jakiś happening, czy coś. Patrzę zdumiona: to ja?? Zawinięta w precelek grzywka, grube, czarne proste brwi, jakby  kto krechy kawałkiem węgla namalował. Okrągłe policzki, spiczasty nosek, zmrużone oczy. Taka dziecinna, a przecież byłam już wtedy "dorosła". Po raz pierwszy dostrzegam klasyczną urodę O.  W tle główna "ulica" wioski. O. trzyma w ręku koszyk z jabłkami, z tyłu jakieś dziewczyny z kwiatami. Pamiętam zapach tej kiecki - wypożyczonej z teatru - naftalina zmieszana z potem. Nie pamiętam koloru, zresztą nieważne, czy była kremowa, czy bladoróżowa.

Zamykam szybko laptopa, biorę Famę na ręce, idę do lustra. Nie, zupełnie inaczej. Pociągła twarz, większe oczy. Delikatnie zarysowane brwi. Dużo ciekawsza fryzura. Oddycham z ulgą.

Po prysznicu jednak dostrzegam pewne podobieństwo - ten sam nos, ten sam uśmiech. Ale wolę siebie teraz. Nie chciałabym cofnąć się o tych piętnaście lat. I co z tego, ze teraz wiem, ze będzie happyend "i live happily ever after". Nie, za nic w świecie. Nie pamiętam błędów , które były do uniknięcia. Wszystkie miały swoje miejsce i czas.



Chociaż nie, żałuję, że nakręcili ten film. Wolałabym myśleć, że była wrażliwa i delikatna.