niedziela, 18 grudnia 2011

Poczuj magię tych świąt

Trzy headline'y - trzy trupy. A może nawet więcej, bo w trzecim 'są ofiary". I w co ja mam kliknąć?

W pokoju stoi już choinka i pachnie (w tym roku wcześniej, bo wyjeżdżamy, niech się Kronopio nacieszy), Fama (który znowu się zepsuł i kaszle) obgryza posypkę świąteczną do pierników. To znaczy opakowanie obgryza, nie cukierki. Pierników jeszcze nie ma, a w ogóle z ciastem zrobiło mi się coś dziwnego i nie wiem, czy w ogóle będą. W planie na dziś mamy: ubieranie choinki, pieczenie i dekorację pierników, kupienie ostatnich siedemnastu prezentów. Oprócz tego obiad, walka z kaszlem i katarem Famy, walka z kaszlem i katarem Kronopia. Jutro w przedszkolu są jasełka, Kronopio znowu będzie Józefem. Wcześniej z Famą mamy w planach hydroterapię (z katarem...?) oraz ćwiczenia. I dokupienie ostatnich siedemnastu prezentów jeśli dzisiaj coś pójdzie nie tak. A, i wizytę na poczcie, jeżeli dzisiaj napiszemy tych szesnaście kartek.

Nie, w ogóle nie czuję klimatu świąt. I w ogóle to mi nie przeszkadza. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie wiedziałam co znaczy "klimat świąt", dopóki bardziej doświadczona koleżanka na studiach nie powiedziała z ponurym westchnieniem: "w tym roku w ogóle nie czuję świąt". Od tego czasu, co roku, na początku grudnia (a czasem tuż po wszystkich świętych) odczuwałam ogromną potrzebę "czucia klimatu świąt". I próbuję się wczuwać. Wcześniej święta po prostu były. I jak dziecko cieszyłam się z widoku ubranych choinek w sklepowych wystawach, czekałam na prezenty, wdychałam zapachy. Tak jak Kronopio, który jeszcze nie do końca jest pewien, na czym święta polegają, i co to jest klimat, ale wariuje z radości na widok światełek na Ratuszu i każe mi zwiedzać wszystkie banki w okolicy (bo są tam choinki). A wczoraj całkiem na serio tłumaczył mi, ze umie już ubierać choinkę, bo go 'naucyli w psedskolu'. I pokazywał, że 'bieze się te snurki i wiesa na choince'. No to idziemy wieszać te sznurki na choince.

czwartek, 8 grudnia 2011

Pora na dobranockę

Bardzo listopadowy ten grudzień. Uprzątnęłam zatem (jak na listopad przystało) coś koło 500 litrów liści z tarasu. Muszę jeszcze roślinki ogacić, jak była uprzejma wyrazić się kiedyś Baronowa. A, i wywaliłam ususzone i podmarzłe pelargonie, i blog mi świadkiem, nie dam się więcej wrobić w to śmierdzące paskudztwo. Jak ktoś lubi, to niech ma. Ja wolę moje nieekonomiczne byliny jednoroczne, z którymi nie trzeba się pierdolić zimą, nie śmierdzą, i nie wyglądają jak kwitnące chwasty. Nie lubię pelargonii, i co mi zrobicie.

W lipcu będą grali na Bemowie Red Hot Chili Peppers. Jak ja dożyję do lipca...?

A na razie katary, krótkie popołudnia grudnia, zakupy świąteczne. Szwagierka ustaliła, wobec tego świekra pyta mnie, co zarządziła druga synowa.... ech. Blech. A prosta, niezmącona radość ze sprawiania przyjemności innym? Dostaję jedynie linki do konkretnych aukcji na allegro. Równie dobrze mogłabym przelać bezpośrednio na konto wymaganą kwotę. Maksymalne uproszczenie, które mnie sprowadza do roli dziewczynki na posyłki.

A Chrabąszcz poleciał do Madrytu. I świekra przyjeżdża. Trudno byłoby zaiste znaleźć lepsze zastępstwo...!

środa, 23 listopada 2011

Listopad

Czy ktoś pamięta, kiedy padał deszcz???

U mojego brata wyschła studnia. U mnie zaschły bluszcze na tarasie bo cały czas myślałam, że, no, jesień, to JUTRO już na pewno przyjdzie deszcz.

Piękne słońce, mgły i biały mróz (dzięki bajce dla dzieci wiem, czym się różni szron od szadzi, haha). A nawet jak są chmury to nie pada. Prognoza pogody dziś o 6 rano powiedziała, że -5 i leje. -5 może nawet było, ale deszczu... ani dudu.

I przelałm bazylię. A wszystkie inne kwiatki schną. O co cho..?

A w ogóle to kupiłam malinówki. Jabłka znaczy. Nigdy nie przepadałam za malinówkami, ale w dzisiejszych czasach, na tle tych wszystkich glosterów, lobo, idaredów, jon, etc. to one mają SMAK! Smakują jak jabłka. I tak się zastanawiam, gdzie podziały się gatunki jabłek, które znałąm z dzieciństwa?
Malinówki nawet Kronopiowi posmakowały.

A, i dzisiejszy Google. Koniecznie proszę klikać.

piątek, 18 listopada 2011

Bezdroża wyobraźni

- Jak się nazywa taka masyna, co powoduje, ze wsysko znika?

- Anihilator - odpowiadam zanim zdążę pomyśleć.
- I one robią ze jak swiat staje się bzydki, to wsysko znika i robi się nowe?
- Kto tak robi? - jestem coraz bardziej zdezorientowana.
- No, one. Te masyny, co powiedziałaś. Jak one się nazywają?
- Anihilatory - brnę niechętnie.
- Anihilatory. Anihilatory - mrucząc oddala się w swoją stronę.

wtorek, 8 listopada 2011

W Polsce żyje tylko 200 rysi

Wobec tego pomagam im za pomocą WWF. W zeszłym tygodniu przyszły miłe panie i zaczęły o tych rysiach (skąd wiedziały, że akurat na punkcie rysi mam prywatnego hopla? no skąd? bo takim niedźwiedziom to bym nie pomogła). No i przekonały mnie.

Poza tym staram się nie spaść pod stół. Fama ząbkuje. Och, jak strasznie! Oko mi się zepsuło i powinnam przestać nosić soczewki. Hmm, tylko nie mam okularów. A ślepa jestem jak kret. Chcesz być piękną musisz cierpieć. I czytam "Grę o tron". Niezłe, ale sama bym sobie tego nie kupiła. To zamówił Chrabąszcz, którego wciągnął serial. Książka wciąga, ale też jest ssstraszna.

Zrobiłam lampion dyniowy na halloween, zawartość dyni przeleżała się w lodówce. Chciałam z niej zrobić:
a) zupę
b) ciasto.
 Nie zrobiłam nic. Mój straszny lampion spleśniał od środka, ku rozpaczy Kronopia, który myślał, że zamieszka z nami na zawsze, będziemy mu kupować prezenty i wyprowadzać na spacer.

A tak w ogóle to przeciwna jestem macierzyństwu totalnemu. Poczytać można tutaj i tutaj. Nie, nie podzielam wizji, że macierzyństwo to poświęcenie i cierpienie. Dzieci przyszły i pójdą sobie, nie mogą być moim jedynym sensem i celem. Rodzimy dzieci dla świata, nie dla siebie. I nie możemy obciążać ich tym, że się dla nich poświęciliśmy. A w ogóle macierzyństwo jest passe. Wolę termin 'rodzicielstwo".

niedziela, 23 października 2011

Odkąd pojawił sie Fama moim życiem rządzi kumulacja i przeklęta równoczesność

W dzień ślubu (sobota) kiecki nadal nie było. Pojechaliśmy z Chrabąszczem już tylko do naszego najbliższego CH jeszcze przed dziesiątą rano. Zabawnie było obserwować ludzi, którzy kręcili się tam w oczekiwaniu na otwarcie sklepów. Czy takie uzależnienie się leczy? Kupiłam pierwszą przymierzoną kieckę w drugim sklepie, do którego weszliśmy za śmieszną cenę i mogę skromnie powiedzieć, że byłam jedną z najlepiej ubranych osób na imprezie. Bywa.

Nakarmiłam grzdyla i poszłam do fryzjera. Potem obiad, przebieranie ekipy i hajda do USC na ślub. Omal się nie spóźniliśmy. Następnie na wesele. Ponieważ dzieci zostały w pokoju hotelowym pod opieką babci, to bawiliśmy się niemal do drugiej (Kronopio pierwszy raz w życiu poszedł spać po 22, ale świetnie się bawił na weselu , było dużo innych dzieci, poza tym tańczył z nami poloneza, grał w bilard i ganiał po schodach. Z moich obserwacji wynika, ze dzieci z wszystkich zabaw najbardziej uwielbiają stadne ganianie po schodach). O czwartej (rano) Fama wstał. usypiałam go do 7:30. Wstaliśmy wszyscy koło 9, potem śniadanie... W domu byliśmy o 11. Szybki prysznic, przebraliśmy się, kawa dla przybyłych gości i biegiem do kościoła. Na chrzest Famy. Był wyjątkowo spokojny. Fama, chociaż chrzest też. Potem do knajpy, gdzie oseski na przemian domagały się karmienia, przewijania, a starsze dzieci bajerowały barmana. I wycyganiły od niego cukierki, papier do kolorowania oraz 6 szklanek typu Burn. Upsss...

Część gości (w tym jeden dodatkowy osesek) została nam jeszcze na kilka dni, aby zwiedzić Kopernika, planetarium, itp. Na szczęście goście, którzy przyjechali na chrzest kilka dni przed imprezą wyjechali zaraz po obiedzie, więc jakoś się wszyscy zmieścili. Ufff, ale logistyka była trudna, bo nie chciałam nikomu odmówić dachu nad głową.

* * *

A kiecka dojechała przedwczoraj. Po odebraniu z poczty położyłam paczkę na stole w salonie i bałam się otworzyć. Otworzył dopiero Chrabąszcz wieczorem. Założenie miałam takie, że wzgardliwe odeślę, dorzucając przy tym negatywa i żądając zwrotu kasy. Niestety przymierzyłam. Niestety nadal jest piękna.
Na razie wisi w garderobie a ja się zastanawiam, co z tym fantem zrobić.

środa, 5 października 2011

Rejestracja - prawdziwie zbójeckie nazwisko!

Kiedyś nie wiedziałam co to są rejestracje, poczekalnie, przychodnie, skierowania od lekarzy pierwszego, drugiego, trzeciego kontaktu...

Ale chciałam mieć dzieci to mam rejestracje, wysiadywanie w poczekalniach ("Pani na którą jest zapisana? bo my na jedenastą"). Wczoraj byłam rehabilitować Famę, a raczej zdecydować o właściwej rehabilitacji. Która mam nadzieję, zacznie się wreszcie w przyszłym tygodniu. I tak nieźle, od pierwszego skierowania mija zaledwie półtora miesiąca. Dzisiaj idziemy rehabilitować Kronopia (idziemy z Famą,  a jakże, bo nie mam z nim co zrobić - oddać do lombardu? powiesić na kołku?). Znowu rejestracja, kolejka pod gabinetem....etc.

Fama wstał o 4:30, już śpi. Kronopia obudziłam o 5:50, bo po południu idzie jeszcze na EEG. Nie ma jak kumulacja. Dobrze, że Chrabąszcz z nim pójdzie. Uwielbiam badanie dziecka w "śnie spontanicznym", z gumowym czepkiem z mnóstwem rurek, na leżance w gabinecie. Próbował ktoś tak uśpić dziecko? Polecam, fajna frajda.

niedziela, 2 października 2011

W oczekiwaniu na

Znalazłam wczoraj tę jedną, jedyną. W ścisku w Arkadii (chyba pół Warszawy tam wczoraj przyjechało), w ryku naprzemiennym dwójki potworów, podczas przepychania się wózkami. Po awanturze z mężem. Znalazłam wreszcie kieckę na ślub siostry. Wokół same swetry, kurtek wystarczyłoby do ubrania całego województwa.

Kiecki też swetrowate, króluje dżersej (ahoj, lata osiemdziesiąte!). Te określane mianem "wieczorowych" albo "wizytowych", czy też "koktajlowych" (kto chodzi dzisiaj na coctail party?) - smętny bistor albo tafta z niezliczoną ilością marszczeń, "wód", wszystko w kolorach albo zgniłych, albo jaskrawych - gryząca w oczy zieleń, odcień niebieskiego zwany przez moje babki "elektrycznym". Dużo czerni. I pomarańcz, który jest czernią tego sezonu. W pomarańczowym wyglądam jak zawodniczka z LKS w Pipdówie Większej. Nie lubię na ślub zakładać głębokiej czerni, wiem, że to niemodny przesąd, ale nie lubię i już. Miałam fanaberię, żeby to była sukienka, a nie garsonka, czy też spódnica z bluzką - kojarzą mi się z ubiorem roboczym, takich kompletów mam w szafie trochę. Słowem, jestem wybredna, a tu nie sezon na kiecki - letnie już dawno sobie poszły, karnawałowe jeszcze nie przyszły. Teraz jest sezon na swetry, sweterki, swterzyska. Swetry, wszędzie swetry, same swetry. SWETRY.

Chrbąszcz z Kronopiem się zmyli, Fama zasnął. A ja ją znalazłam. Wisiała i czekała na mnie. Absolutnie przepiękna, bez marszczeń, nie udająca Marylin. Materiał nawiązujący do lat '50 - te wszystkie pikasy. Lekka i powiewna.

Cena niestety nie z mojej półki. Poszłam. Obraziłam się na cały świat, zgarnęłam chłopaków, wróciliśmy do domu. Położyliśmy dzieci, usmażyłam kotlety. Trochę mi przeszło, więc Chrabąszcz zaproponował sushi. Po suhi było jakby nieco lepiej, ale świat nadal do bani. Wpisałam w allegro sukienka SIMPLE. I... wyskoczyła. O połowę tańsza. W moim rozmiarze.

Czy dojdzie przed sobotą..?

czwartek, 22 września 2011

O zapierdolu

Dwa tygodnie temu zadzwoniła moja szefowa i poprosiła (to chyba nie jest dobre słowo) żebym zrobiła zestawienie statystyczne dla ostatnich kilku lat. Szłam właśnie z dwójką dzieci na spacer i układałam menu (bo Kronopia odesłali z powodu zarazy do domu. Zarazy, czyli kataru.). Nie powiedziałam "bujaj się", tylko, że to niemożliwe. Stanęło na ostatnich dwóch latach i terminie 2,5 tygodnia. Normalnie dla jednego roku robię coś takiego przez trzy tygodnie. Ani słowa o kasie. Normalnie, tzn bez dziecka przy piersi, przez osiem roboczogodzin dziennie.

Więc od dwóch tygodni w stresie i wolnych chwilach dziubdziałam raport, stresowana dodatkowo przez wkurwionego Chrabąszcza, że doniesie na mnie do PIPy (jestem na urlopie, chwilowo zwanym wypoczynkowym pomiędzuy macierzyńskim a wychowawczym).

Wczoraj była piękna pogoda, Fama nie chciał spać, to postanowiłam zabrać go do lasu w południe. Był już w wózku, już witał się z gąską, kiedy zadzwoniła moja koleżanka - ma o dwa miesiące starszego grzdyla, już wróćiła do pracy. Zadzwoniła z prośbą (to jednak raczej nie była prośba),  żebym zrobiła ten je..chany raport za ostatnie kilka lat. "Na kiedy?" zapytałam. "Na już" odparła.
Nie odmówiłam. Siedziałam pół nocy i całe przedpołudnie i napisałam. Oczywiście, nie jest to porządnie zrobione, na porządną analizę nie starczyło mi czasu. 
W lesie byliśmy dziś.

Wnioski:
1. Nie jestem asertywna.
2. Z szefową się nie dogaduję od jakiegoś czasu, wobec tego wysłała koleżankę, zeby pogadała ze mną "jak matka karmiąca z matką karmiącą". Nieładnie. Z punktu widzenia zarządzania - kiepski chwyt.
3. Ja kocham moją pracę, ale może moja praca nie kocha mnie?
4.  Biorąc pod uwagę pkty 2 i 3 może powinnam poszukać czegoś nowego?

sobota, 3 września 2011

Jesień

Już przyszła i pachnie Nadworze i na tarasie. Śliwki, drozofilki (Drosophila Melanogaster), inne światło. Lobelie powoli przekwitają. Na zakończenie były dwa dni nieziemskiego upału, jakby lato chciało nam zagrać na nosie. Dzikie wino zaczyna powoli się zaróżowiać. Zbieramy jarzębiny, Kronopio czai się na kasztany. Dzikie jabłka lecą nam pod nogi. W przedszkolu wyraźnie ćwiczą piosneczki o dzielnych przedszkolakach, co to mimo deszczu oraz innych przeciwności losu dzielnie maszerują do przedszkola. Na powitanie nowych współtowarzyszy niedoli..?

Kronopio przywlókł pierwszy katar i pierwszy kaszel Zrobiłam syrop z cebuli. Otwieramy nowy sezon przeziębień. W tym roku przybył nam nowy pacjent - Fama - ciekawe jak niby go uchronię przed przedszkolną zarazą. Na razie najbardziej chora jestem ja.

Czytamy Kubusia Puchatka, a właściwie teraz już Chatkę Puchatka.Dziwnie się czyta Krzysiowi o przygodach Krzysia. Najbardziej śmieszą go łamańce językowe - wszystkie te słoniocy i urorurodziny

Jesień. 

wtorek, 23 sierpnia 2011

Tym razem serio

Należę do rodziny bez nazwiska. Do długiej linii kobiet, które na tle różnych zawirowań historycznych przekazują sobie nieokreślone, kulturowe "coś", co można by w braku lepszego określenia nazwać tradycją. Tradycje się zmieniają, mody i style również, zmieniają się nasze nazwiska (bo nie mamy własnego!), ale zostaje to "coś" - wiedza o przodkiniach?

Historia mojej rodziny to temat nie na teraz, w każdym razie sięga czasów mojej praprababki Katarzyny, zwanej Babcią Kasią. Potem była jej córka - Babcia Nusia i jej córka - Babcia Basia i jej córka, a moja matka. Każda z tych kobiet była odważna, samodzielna (na skutek prywatnych perypetii, albo dziejowych).

I dlatego szlag mnie trafił, jak w sobotę na pogrzebie mojej Babci ksiądz był uprzejmy tytułować ją "Jego Żoną Janiną". Dziadek zmarł trzydzieści pięć lat temu, a Babcia nawet (a zwłaszcza) jeszcze za jego życia nie miała w sobie nic z bluszcza!

Brak córki jest dla mnie tym, czym dla faceta brak syna. Oczywiście, nie mogłabym jej przekazać nazwiska, ale właśnie imię - Janina - które nosimy wszystkie, niektóre jako pierwsze, inne jako drugie imię. Oraz to "coś". Facetom jest łatwiej - łatwo wyobrazić sobie gościa, który mówi mój prapradziadek Iksiński, mój pradziadek Iksiński, etc. Wobec tego wychodząc za mąż nie zostawiłam sobie nazwiska mojego ojca - to byłoby bez znaczenia.

Mam tylko nadzieję, że nikt nie zechce tytułować mnie ani za życia, ani potem Jego Żoną. Bo wstanę i zrobię skandal na własnym pogrzebie.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Dzień bez szydery ze starego dniem straconym

Kronopio do ojca:
- Jesteś jak komputer...
(ojciec puchnie z dumy)
- jesteś jak komputer, który się wolno uruchamia.

Wcześniej przez kilka minut prosił ojca o coś, a ten baardzo wolno wstawał z łóżka.

niedziela, 14 sierpnia 2011

Aż powietrze z grozy pociemniało

i znowu leje. Burza, jak obszył.

(co się dzieje z tym latem? teraz to już jesień)

Fama zerwał mnie przed szóstą (tak naprawdę nie śpię od piątej), żeby sobie sobie teraz uciąć pierwszą drzemkę. Pozostali śpią, Babcia też, ale ja już się nie położę, bo muszę czuwać obok leżaczka, w którym lekko drzemie sobie rozkoszniaczek.

Aparat znowu nie działa, bez wizyty w serwisie się nie obejdzie.

"Kubuś" niezły, najlepszy film dla dzieci od czasu "Zaplątanych".

Leje. Chyba trzeba kogoś złożyć w ofierze.

sobota, 13 sierpnia 2011

Stop

Wróciliśmy znad morza. Oczywiście lało, ale tylko przelotnie.

Zepsułam i naprawiłam aparat.

Mąż kupił mi prześliczny sweterek od Toma Tailora i dodatkowo bluzeczkę.

Wybieram się z Kronopiem na Kubusia Puchatka.

Do kruchego ciasta dodałam całe jajka (błeeeeeeeeeeee).

Spać mi się chce.

Dzieci wyrastają z ubrań, już nie nadążam.

W środę byłam na usg z Famą na Waryńskiego. Cholera, zakręciło mi się w głowie od szerokiego świata. Mój skurczył się do elipsy o średnicy jednego kilometra. (czy elipsa ma średnicę?

czwartek, 21 lipca 2011

Złote myśli

Zaprawdę powiadam wam, ze nigdy więcej nie pofarbuję sama włosów. Na głowie mam nocną czerń zamiast brązowego brązu i wyglądam jak emo (muszę poszukać jakiejś koszulki z czachą). A i tak trzymałam o 10 minut krócej niż w przepisie. Trudno, Chrabąszcz będzie sobie musiał radzić, w ostateczności zawsze może ssaka nakarmić mlekiem instant. Może nikt nie doniesie o tym opiece socjalnej. Farby do samodzielnego nakładania nie równają się z tymi u fryzjera, a i ja nie posiadam ku temu odpowiednich kwalifikacji (dlaczego, o dlaczego zastanawiam się jakie kwalifikacje wobec tego posiadam?).

Jeżeli w lodówce jest tuńczyk, to w końcu musi wystrzelić... pardon, muszę zrobić z niego sałatkę. Dlaczego nie dziś?

Chciałąbym poznać matkę, która żadnego z pytań swojego dziecka nie pozostawia bez odpowiedzi. Podesłałabym jej kilka Kronopiowych:

- Czemu mi to kupiliście (ulubioną postać z filmu do naklejenia na ścianę)?
- Bo chcieliśmy Ci sprawić przyjemność.
- Czemu?
- Bo Cię lubimy, a Ty lubisz Zygzaka
- Czemu?

- Czemu już Ci nie pomagam?
- Bo zrobiliśmy już tosty.
- Czemu?

Czemu ryba ma kręgosłup?

Czemu kura ma skórę?

Jak wyglądają jaskiniowcy? Czemu?

Każda odpowiedź jest zaproszeniem do następnych maniakalnych pytań.

Czemu jutro jest piątek?

A poza tym:
- Ucyliśmy się dzisiaj o wikingowiach.
- O wikingach
- Nie, wikingowiach!!!
- I co wikingowie robili?
- Nie mieli baterii. Ale na pewno nie.

- Małpa może się huśtać na wszystkim.
- Tak, na wszystkim.
- Na lampie też?
- Na lampie też.
- Na lampie nie może, bo by się poparzyła! Przecież.

W klatce

Odczuwam syndrom zamknięcia. Przez ponad trzy tygodnie byłam z dziećm na wsi, z czego przez dwa odbywaliśmy kwarantannę, bo Kronopio miał ospę. Po powrocie nie zdążyłąm nawet pójść do sklepu, kiedy okazało się, że ospę ma Fama - kolejne półtora tygodnia w plecy.

Od dwoch dni wychodzę z domu, ale niedaleko - poruszam się w promieniu półtora kilometra, cały czas z Famą (bo niby co miałabym z nim zrobić?). Odżywcza jest dla mnie pogawędka z Panią Bułkową, albo przedszkolanką - w ogóle widok DOROSŁYCH ludzi jest ekscytujący.

Za kilka dni wyjeżdżamy nad morze. Mogę doznać szoku na widok otwartej przestrzeni. Chyba, że znowu będzie lało i spędzimy uroczy tydzień zamknięci w domku kempingowym, zwanym szumnie 'holenderskim'. A!A!A!

środa, 13 lipca 2011

Czarna rozpacz w fioletowe kropki

Dla Kronopia największym nieszczęściem podczas wakacji z ospą było to, że jest we fioletowe kropki i wszysy się będą śmiali. Nierzespane noce przy tym to pikuś. Teraz już (w domu) wyszedł na prostą (tylko kilkadziesiąt strupków, z każdym dniem mniej) i dokazuje, wobec tego od wczoraj Fama jest we fioletowe kropki (wbrew zapowiedziom lekarzy, że taki mały to jeszcze nie).

Wakacje mieliśmy udane: najpierw lało, potem lało, a potem ospa. A w międzyczasie znowu lało, więc nawet z Famą wyjść nie mogłam.

Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija, jak mawia nielot, więc na pewno kiedyś siądę na tarasie i pomaluję sobie paznokcie u nóg na czerwono, prawda? A może na fioletowo?

wtorek, 14 czerwca 2011

Zupełnie po paszczakowsku

- Co to jest?
- Regulamin placu zabaw synku. Zupełnie paszczakowski. - mruknęłam, bardziej do siebie.
- Paszczakowski? Dlaczego?
- Bo Paszczaki są, jak się okazuje, wszędzie.

W chwilę później przechodziła sąsiadka z dwójką dzieci.
- Mamo, co to jest?
- Regulamin
- ???
- Tu jest napisane, czego nie wolno robić na placu zabaw.

Razem z nową huśtawką na naszym placu zabaw pojawiła się nowa tablica. I tak oto dowiedzieliśmy się, że Gnomeo przebywa na placu zabaw nielegalnie, bo jest to plac zabaw dla dzieci od lat 3. A poza tym zabrania się, zabrania się i zabrania się.

poniedziałek, 23 maja 2011

The golden age

O poranku trzymam się kurczowo kubka z kawą, podczas gdy moi synowie trenują na mistrzostwa w płaczu synchronicznym. Kubek z kawą to ostatnia deska ratunku przed zamianą w Białą Czarownicę. Kronopio wyje bo nie takie płatki/zmienił zdanie i chce kanapkę/płatki wysypał z miseczki. Gnomeo wyje bo przeszkadza mu świat albo wczorajsze szparagi. Ewentualnie do towarzystwa.

Kronopio zapodaje nutę: łyyyyyy... Gnomeo odpowiada: łyyyyy! Kronopio: e! e! e!; Gnomeo: łe! łe! Łe!


- Mamo: nie możesz tak krzyczeć bo nasz dzidziuś będzie płakał!

wtorek, 17 maja 2011

To nie wizja, to vizir

Po spektakularnej awanturze w castoramie (ludzie za nami uciekli z kolejki do kasy) zwizualizowałam plany roślinności na tarasie. Bo z tym mam zawsze problem - taras ma 40 metrów, więc jakby dwie skrzynki z pelargoniami (nie cierpię pelargonii) nie rozwiązują sprawy. Ja kupowałabym wszystko na oślep, Chrabąszcz pożąda ode mnie wizji. I co roku większość usycha, albo nie kwitnie, bo nie lubi cienia, albo zamarza.

No więc ma być biało-niebiesko-liliowo-filoletow-różowo. W każdym razie nie żółto, pomarańczowo i czerwono. I dużo kwiatków - co oznacza, że właściwie codziennie powinnam co najmniej dwie sztuki przytargać.

Na marginesie - nie mam "ręki do kwiatków".

Gnomeo Pierożyński vel Fama raczej niekłopotliwy jest, ślicznie się uśmiecha. Je raz dziennie. Od rana do wieczora. W chwili gdy piszę te słowa wisi mi u piersi.

Kronopio też niekłopotliwy jest. Ma już cztery lata, w sobotę były urodziny w domu, dziś są w przedszkolu. Możemy odetchnąć, pytania: "a kiedy będą moje urodziny?" pojawią się najwcześniej za tydzień.

Wczoraj były imieniny mojej dziewięćdziesięciopięcioletniej babci. Gnomeo dostał od niej kartkę z błogosławieństwem. Schowałam głęboko. Dopiero za parę (naście?) lat mu pokażę.

piątek, 15 kwietnia 2011

Nowy człowiek

11 kwietnia urodził się Fama. Jest facetem i ma na imię Szymon.

Na razie głównie je, śpi i zużywa koszmrne ilości pieluch. Jest wyjątkowo sokojny, ale nie miejmy złudzeń, większość noworodków jest taka spokojna... przez piewsze dwa tygodnie.

Odpoczywamy.

Kronopio się cieszy, acz umiarkowanie:
- Mamo, a kiedy pójdziemy wszyscy troje  na basen? (w sensie, że on, ja i Chrabąszcz)
- Ja na razie nie mogę pływać, bo brzuch mnie boli.
- A siedzieć możesz? To kiedy pójdziemy wszyscy troje do kina?
- A co z dzidziusiem?
- Zostanie.
- Sam?
- Tak.
- A ty zostajesz sam?
- To zostanie z babcią.

Czeka mnie trudna logistyka i wymyślanie atrakcyjnych zajęć, w których uczestniczyć możemy wszyscy czworo. Basen będzie niezły, ale za kilka miesięcy dopiero.

Natomiast Fama na sam dźwięk głosu Kronopia momentalnie się uspokaja i szuka go wzrokiem. Chociaż niewiele widzi na razie, biedactwo.

piątek, 11 marca 2011

No i zebrałam się i wyszłam z domu. Doszłam na przystanek (7 minut normalnie, 10 w ciąży), usiadłam na ławeczce między emerytkami, po czym natychmiast zerwałam się, bo przypomniałam sobie, że drzwi zamknęłam na dolny zamek, jak zawsze, a tego dnia przychodzi Tatian, która ma klucz tylko do górnego zamka.
Poleciałam (tak naprawdę to już nie latam, tylko drepczę, czyli podreptałam) z powrotem. Otworzyłam, zamknęłam. Wyszłam. Doszłam do śmietnika i cuś mnie tknęło - sprawdzam - nie ma portfela. Wróciłam raz jeszcze, kot zgłupiał całkiem, portfel leżał na małym stoliku w kuchni, bo wyjmowałam z niego pieniądze dla Tatiany.
W międzyczasie uciekły mi dwa autobusy. Pojechałam do pracy, załatwiłam, com miała załatwić, znowu zobowiązałam się, że na tym zwolnieniu, to ja zrobię mnóstwo rzeczy (a jakże!), podreptałam z powrotem do tramwaju. Tymczasem tramwaje na Chałubińskiego miały kolizję/awarię/cokolwiek, więc poszłam na piechotę. Od Koszykowej do metra. Kiedyś to nawet nie zauważyłabym takiego odcinka. Teraz (jeszcze z torbą z lapkiem i materiałami pomocniczymi na ramieniu) z deka się zdyszałam.

A od soboty mam nowy breloczek do kluczy. Zawiera połowę mojego ulubionego łacińskiego cytatu:
"Navigare necesse est". Szkoda, że wolę drugą połowę.

wtorek, 8 marca 2011

Wystroiłam się jak szczur na otwarcie kanału i wybieram się do pracy zawieźć zwolnienie.

I jakoś nie mogę się zebrać. Bo czeka mnie: godzinna podróż, rozmowa z szefową, rozmowa z współpracownikami, setki pytań. Kolejna podróż, do głównej siedziby, rozmowa z kadrami. Ponad godzinny powrót. Z różnych względów muszę być w obu miejscach.

I tak siedzę kamieniem, zegar tyka, kot miauczy, bo nie lubi niejasnych sytuacji.

No ruszże się, gruba!

sobota, 5 marca 2011

Morfeusz (mój nowy nałóg) się zawiesił, nie mam co czytać, więc sama coś napiszę.

Tydzień temu mieliśmy gości, wreszcie zmusiliśmy się, żeby zwiedzić Centrum Nauki Kopernik. Warto, świetna zabawa, mimo małych zgrzytów (Chrabąszcz stał ponad dwie godziny w kolejce, my w tym czasie koczowaliśmy w bibliotece uniwersyteckiej, a na koniec okazało się, że ciężarne kupują bilety poza kolejką - dla siebie i dla reszty paczki o_o. Odnotowuję, bo może komuś się jeszcze przyda, a nigdzie nie jest to napisane, nie wiem jak z niepełnosprawnymi i kombatantami). Tak więc świetna zabawa, dla każdego (w zależności od wieku, podejścia do życia i zainteresowań) na innym poziomie. Według mnie nie można się tam nudzić.

Po gościach, dodatkowych atrakcjach, trzech dniach właściwie na nogach (chodzenie, chodzenie, stanie...) zaczęłam się skurczać. Tak w miarę regularnie (co 10 minut) i dość boleśnie. Obyło się bez szpitala, ale strachu się najadłam za wszystkie czasy. Niby już od paru tygodni Fama miałby szanse na przeżycie poza moim ustrojem, ale z drugiej strony, to tylko statystyka. Wolałabym nadal żyć w nieświadomości, jak to jest oglądać swoje dziecko przez szybkę inkubatora. Już przestałam chojrakować. Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Dzisiaj byliśmy dokupić "tylko kilka drobiazgów", których nam do wyprawki brakuje i hmm.... wyszło tego całkiem dużo. Całe szczęście, że jednak większość rzeczy mamy, a wózek kupiłam okazyjnie używany, ale za to taki, jak chciałam. Inna rzecz, że w tym wypadku (biznesu okołodzieciowego) podaż stwarza popyt (specjalne worki na brudne pieluchy, smoczek z wbudowanym termometrem, cały miniaturowy zestaw do manicure, kołyska - koszyk, która sądząc po rozmiarach jest przeznaczona na pierwsze 3 miesiące, ale kosztuje więcej niż wynosi średnia krajowa).

Poza tym wiosna chyba przyjdzie, a ja na najbliższe dwa tygodnie zamierzam wreszcie ubranka przejrzeć, posegregować, poprać, poprasować. Umyć wanienkę, łóżeczko, wyprać miękkie części wózka i fotelika. Znaleźć wszystkie brakujące elementy, dokupić ostatecznie to, co niezbędne, głównie z apteki. No i zdezynfekować wszystko co się da, zinwentaryzować wiosenną odzież Kronopia, oraz całą resztę.

A z zupełnie innej beczki, to mój kot zrobił się strasznie osowiały, nie je, chodzi i płacze. Dlaczego????

poniedziałek, 21 lutego 2011

Ogry mają barszczyk*

 Jednakowoż jedzenie danone fantasia z jagodami nad klawiaturą netbooka i białą bluzką nie jest najszczęliwszym pomysłem.
Podobnież jak mycie butów w najpiękniejszej na świecie białej bluzce z inkaskiego sklepu w Barri Gotic.

Ale nie o praniu i białych bluzkach chciałam, chociaż ostatnio doszłam, ze jeżeli ktoś ma w swojej szafie kilkanaście białych bluzek, to chyba lubi nosić białe bluzki, nie? Albo mieć.

Od rana ktoś słucha techno nad moją głową. Wstałam dzisiaj o 14.30. O 15.30 wróciłam do łóżka. Nie, nie jestem chora, skądże. Tylko wszystko mnie boli, niedobrze mi, ruszać się nie mogę i sił nie mam. Ale nie ma na to jednostki chorobowej, a w pracy myślą, ze do środy się pozbieram. Chrabąszcz ma nadzieję, że już do porodu się nie pozbieram. Konflikt interesów. A w środku Fama, który jest kartą przetargową. Każdy, dosłownie każdy, może mnie łapać za brzuch, pytać trzy razy dziennie kiedy mam termin, gdzie rodzę, i jak rodzę. I czy to chłopak czy dziewczynka, jak będzie się nazywać i czy Kronopio się cieszy. I niektórzy tak trzy razy w tygodniu - bo ofkors, nikt nie musi pamiętać mojego terminu, tylko po chuja pyta? (ładnie mi wyszło: "po chuja pyta",  muszę zapamiętać). Żeby wyrazić zainteresowanie? Bo przecież nie jest to zdawkowa uprzejmość, za którą przepadam, a która wyraża się w pytaniu: "jak się masz?" i na nim się kończy.

*Kronopio mówił do mnie, ze coś tam ma barszczyk. nie kumałam i nie kumałam, aż wykrzyknął zdesperowany: "ogry mają barszczyk!". Aaa, warstwy?? Ale Kronopio wymawia to 'barscy" - łatwo się pomylić, nie? Muszę z nim iść na badanie słuchu, do laryngologa  i do logopedy. Oraz alergologa. Ale najpierw mamy eeg, neurologa i dentystę - z wizyt, ze tak powiem, regularnych. Więc do leczenia kataru już nie mam serca, leczę na własną rękę, raz lepiej, raz gorzej.

Na koniec: internetowy horoskop z  Igoogle: "(...)W uczuciach bardziej skieruj swoją uwagę na te z emocji, które zapewniają jak gdyby ciepło domowego ogniska.(...)"
 Che?

czwartek, 10 lutego 2011

Śpiąca królewna

Brakuje mi natchnienia. Do pisania tekstów, które wiszą nade mną, do pracowania umysłowego. Przez kilka minut usiłuję sobie przypomnieć słowo i... nie mogę, muszę szukać w słowniku. Dla ułatwienia dodajmy, że nie pamiętam polskich słów. Robię błędy ortograficzne, gramatyczne i stylistyczne.

Zprzyziemniałam. Mogę upiec ciasto (chyba że zapomnę dodac mąki), zrobić zakupy, powiesić pranie.

Teraz siedzę i oglądam koty wygrzewające się na dachu za oknem. Cała się spełniam w tym zajęciu.

sobota, 5 lutego 2011

Dlaczego ta syrenka chce dać klapsa?

Mogę napisać recenzję z "Calineczki" w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej.
Albo podrzucić wam kilka śmiesznych tekstów Kronopia.

Albo wyżyć się na kretyńskiej przedszkolance.

Opisać jak się czuję w ciąży, co powiedział lekarz, i co myślę o ludzkości.

Zdać sprawozdanie z przygotowań do powitania całkiem nowego dziecka (właściwie przygotowuje się tylko Kronopio).

Pochwalić się sukcesami w pracy (nuuda).

Napisać szczerze i od serca, co myślę o instytucji małżeństwa. (cenzura)

Wrzucić zdjęcie mojego kota. (już jest)

Streścić "miłość po polsku" Gretkowskiej.

Przyznać do porażki na polu walki z katarem.


Ale mi się nie chce.

środa, 26 stycznia 2011

idę ryczeć

Hormony rzuciły mnie się na mózg. Nie mam co prawda na razie jeszcze ani budyniu, ani haribo pod czaszką (albo mi się tak wydaje), natomiast jestem rozhuśtana emocjonalnie jak emo nastolatka.

Kronopio rozciął sobie łuk brwiowy i miał założonych pięć szwów. Zrobiłam straszną awanturę babci, która się nim wtedy opiekowała - nie dlatego, ze miał wypadek, to się zdarza, ale dlatego, ze nie zadzwoniła ani do mnie, ani do Chrabąszcza i nie powiedziała, że jadą do szpitala. Dowiedziałam się o wszystkim, jak już wracali do domu. Uważam, ze to nie w porządku, ale czy powód do straszliwej awantury?

Druga babcia stroi fochy, więc ryczałam wczoraj przez pół dnia, chociaż jesteśmy przywyczajeni. Ale po prostu strasznie mi było przykro.

A teraz senat ostrzega przed żłobkami: Wczesne dzieciństwo bez mocnej, bezpiecznej więzi z matką i najbliższymi skutkuje zaburzeniami zdrowotnymi i emocjonalnymi dziecka, które kładą się cieniem na całym jego życiu.

To idę ryczeć.

wtorek, 18 stycznia 2011

Najgorszy dzień roku

był podobno wczoraj. Pocieszające, nieprawdaż? Już nic gorszego nie może nas spotkać.

Jaki był, ten najgorszy dzień roku?
Po trzech tygodniach (z małym haczkiem) wróciłam do pracy. Bo najpierw praca się przeprowadzała, w czym byłam średnio użyteczna, potem źle się czułam (ciążowo), potem byłam przeziębiona, a potem przeziębiony był Kronopio. Oprócz stresu, czy trafię do nowej lokalizacji mojego biura, było dość przyjemnie. Pokój mamy ładny i dziewczyny sympatycznie go urządziły. Jak ja lubię pracować! Jest czysto, cicho, przyjemnie, kulturnie, nikt nie wali pięściami w drzwi łazienki, wrzeszcząc: "Mama, nie dzwoń juuuuż!", nie muszę robić obiadów, na które nikt nie ma ochoty, sprzątać w kółko, urządzać wyścigów dla Zygzaka McQuinna (nie cierpię gościa).

Co prawda po południu trzy maszynki od wydawania biletów odmówiły współpracy, a potem zablokowałam telefon. Jakoś tak idiotycznie, włączając go wprowadziłam nr PIN do karty bankomatowej, a potem już nie mogłam sobie przypomnieć - nic, ciemna masa, totalna blokada. Oczywiście nie przeszkodziło mi to w próbowaniu jeszcze dwa razy - w efekcie telefon zapytał mnie o kod PUK. Ale kod PUK zawsze mam przy sobie, więc nie było problemu, już na stałe zmieniłam ten kod PIN na bankomatowy (to chyba trochę niewłaściwe, podobnie jak jedno hasło do wszystkich kont internetowych).
A stary kod PIN przypomniałam sobie na luzie dzisiaj rano. Nawiasem mówiąc miałam go od 10 lat i zapytana nigdy nie umiałam podać, wprowadzałam za każdym razem bezmyślnie i automatycznie.

I jeszcze w przedszkolu mnie napadli, kazali płacić za tańce i fotografa. I piec ciasto na Dzień Babci.

A  w ogóle to ten najgorszy dzień roku to tylko statystyka. Może ktoś się wczoraj zakochał, komuś urodziło się dziecko (no dobra, poród nie jest zbyt szczęśliwym przeżyciem, powiedzmy urodził się wnuk), ktoś znalazł pracę, ktoś namalował dobry obraz, skończył pisać książkę, ktoś się przeprowadził.

Ech.

środa, 5 stycznia 2011

Smutna zaraza nieprzekupna

Wszyscy duzi i mali
razem zachorowali

Najpierw Kronopio przywlókł katar. Potem ja się ubrałam za lekko. Przez trzy dni leżałam bez ducha, dzisiaj wreszcie zaczynam kontaktować co i jak. I dobrze, bo wczoraj Chrabąszcz dostał gorączki. 38,7.

O i tak o.