niedziela, 23 października 2011

Odkąd pojawił sie Fama moim życiem rządzi kumulacja i przeklęta równoczesność

W dzień ślubu (sobota) kiecki nadal nie było. Pojechaliśmy z Chrabąszczem już tylko do naszego najbliższego CH jeszcze przed dziesiątą rano. Zabawnie było obserwować ludzi, którzy kręcili się tam w oczekiwaniu na otwarcie sklepów. Czy takie uzależnienie się leczy? Kupiłam pierwszą przymierzoną kieckę w drugim sklepie, do którego weszliśmy za śmieszną cenę i mogę skromnie powiedzieć, że byłam jedną z najlepiej ubranych osób na imprezie. Bywa.

Nakarmiłam grzdyla i poszłam do fryzjera. Potem obiad, przebieranie ekipy i hajda do USC na ślub. Omal się nie spóźniliśmy. Następnie na wesele. Ponieważ dzieci zostały w pokoju hotelowym pod opieką babci, to bawiliśmy się niemal do drugiej (Kronopio pierwszy raz w życiu poszedł spać po 22, ale świetnie się bawił na weselu , było dużo innych dzieci, poza tym tańczył z nami poloneza, grał w bilard i ganiał po schodach. Z moich obserwacji wynika, ze dzieci z wszystkich zabaw najbardziej uwielbiają stadne ganianie po schodach). O czwartej (rano) Fama wstał. usypiałam go do 7:30. Wstaliśmy wszyscy koło 9, potem śniadanie... W domu byliśmy o 11. Szybki prysznic, przebraliśmy się, kawa dla przybyłych gości i biegiem do kościoła. Na chrzest Famy. Był wyjątkowo spokojny. Fama, chociaż chrzest też. Potem do knajpy, gdzie oseski na przemian domagały się karmienia, przewijania, a starsze dzieci bajerowały barmana. I wycyganiły od niego cukierki, papier do kolorowania oraz 6 szklanek typu Burn. Upsss...

Część gości (w tym jeden dodatkowy osesek) została nam jeszcze na kilka dni, aby zwiedzić Kopernika, planetarium, itp. Na szczęście goście, którzy przyjechali na chrzest kilka dni przed imprezą wyjechali zaraz po obiedzie, więc jakoś się wszyscy zmieścili. Ufff, ale logistyka była trudna, bo nie chciałam nikomu odmówić dachu nad głową.

* * *

A kiecka dojechała przedwczoraj. Po odebraniu z poczty położyłam paczkę na stole w salonie i bałam się otworzyć. Otworzył dopiero Chrabąszcz wieczorem. Założenie miałam takie, że wzgardliwe odeślę, dorzucając przy tym negatywa i żądając zwrotu kasy. Niestety przymierzyłam. Niestety nadal jest piękna.
Na razie wisi w garderobie a ja się zastanawiam, co z tym fantem zrobić.

17 komentarzy:

  1. Powątpiewałaś w inerwencję osobistego aniołka stróża, to i dał Ci z lekka po nosku ;-)
    Skala przedsiewzięć ślubno-chrzcinowych przerasta moją wyboraźnię ... zdecdydowanie opowiadam się za b.kameralnymi ślubami i chrzcianami (wyłącznie najwęższe grono niezbędnych uczwestników - nawet księdza bym wykopał ;-) ) Współczujaco .. bardzo

    OdpowiedzUsuń
  2. Chrzciny były już kameralne.. TYLKO najbliższa rodzina. W liczbie sztuk szesnastu. Natomiast kombinacja norweska pt. wszystko za jednym zamachem dała mi do wiwatu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak jest kiecka, to i okazja się znajdzie

    OdpowiedzUsuń
  4. Lorenza: Ba! no jasne, zwłaszcza, że nadmiarem eleganckich kiecek nie grzeszę, ale ponieważ nie mam teraz własnych dochodów, to teoretycznie mnie nie stać. (nie, nie chodzi o Chrabąszcza. Sam powiedział żebym ją zostawiła, bo jest piękna. Chodzi o moje socjalistyczne poczucie godności własnej.)A praktycznie to chcielibyśmy wymienić obicia w sralonie, kupić nowe meble do pokoju dziecinnego, wymienić toaletę, umywalkę i meble w łazience, zainstalować rolety. Na to wszystko potrzeba pieniędzy.
    Kiecka zostaje, a ja mam dysonans pozakupowy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na ten dysonans poczytaj Krajskiego (u mnie w linkach "Savoir vivre i nowa klasa średnia"), sądzę, że to dobre lekarstwo na taki dysonans ;-D

    OdpowiedzUsuń
  6. wieszasz kiecki w całej ich okazałości w oknach i rolety zbędne stają się... :-)
    Czysta oszczędność, a i dysonans się redukuje znamiennie

    OdpowiedzUsuń
  7. Lorenza: Trochę racji gość ma. Zgadzam się z tezą, ze proletaryzujemy się na własne życzenie, ale mam wrażenie, że on sprowadza to wszystko do kwestii kasy - a to też nie do końca prawda (co z biednymi grandami hiszpańskimi i pojęciem nuworyszy?). Poza tym śmieszy, mnie to, no śmieszy, np. tłumaczenie różnicy między serwetą a obrusem... (akurat ostatnio to Kronopiowi tłumaczyłam).
    Potem jeden z drugą przeczyta i będzie robić za eksperta, a nie przyjdzie im do głowy, że byłej pierwszej damie nie uchodzi reklamować czegoś tam, no nie uchodzi...

    OdpowiedzUsuń
  8. Klu: moje kiecki nie mają wystarczających rozmiarów. Za mało materiału po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  9. "...za mało materiału po prostu." ujrzawszy takie skromniutkie kiecki Antoni Słonimski skomentował, że za jego czasów "to" się myło a nie wietrzyło. (jeśli wolno cytować klasyków) ;-) A ja lubię suto-materiałowe kiecki - tylko po to by uruchomić wyobraźnie a nie podawać na tacy. :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Melissa: No bo on jak prawdziwy dżentelmen: o kasie nie mowi, bo ją ma. I w wielu sprawach est anachroniczny, ale taki też jest urok etykiety. Wzruszające są trzy pary drzwi w kuchni (w tym jedne do ogrodu), lazienka dla pań i panow i inne takie. Dzieci przy oddzielnym stole (z czym się zgadzam) albo przy matce. I to "przy matce" jest anachroniczne i z dzisiejszego punktu widzenia seksistowskie. Ale w wielu puntkach się z nim zgadzam.
    Co do kiecek natomiast powiem, chociaż mnie nikt nie prosił, że mam taką znajomą, co to moją kiecką moglaby sobie najwyżej łydkę ubrać. Czasem rzecz nie jest w odkryciu a w gabarytach, no ale cóż możemy na cudze jednotorowe skojarzenia. Otóż: nic.

    OdpowiedzUsuń
  11. ... bez jakiegokolwiek związku z notką ;-) nasuwa się obserwacja, że skłonjość do sugerowania komuś jednotorowych skojarzeń stoi w odwrotnej proporcji do poczucia humoru... jakoś takie budujące toto. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Poczucie humoru lub jego brak jest cecha wrodzona. Wytylkanie tego jest jak powiedzenie kulawemu, że się niezgrabnie porusza. I jest co najmniej nietaktem.
    Baronowa

    OdpowiedzUsuń
  13. Baronowa: Niewątpliwie sporo racji ma. Bardzo mi się spodobało zdanie o SKUTECZNEJ pacyfikacji dzieci. Ale większość z tego to dla mnie są oczywiste oczywistości - może dlatego przypomina mi zrzędzącą ciotkę ;-). Natomiast sam pisze o tym, że aby przestrzegać savoire-vivre niezbędne są pieniądze. I to duże pieniądze.

    A jeżeli chodzi o stół dla dzieci - w mojej rodzinie, o ile były osoby spoza najbliższej rodziny - zawsze był stół dla dzieci. I (nie do pomyślenia w czasach obecnej pajdokracji) potrawy były najpierw podawane dorosłym, a później dzieciom. Dzieci przy tym stole miały być CICHO - "dzieci i ryby głosu nie mają", "przy stole jak w kościele", "jedzenie jak kazanie".
    Ale jako dziecko wolałam taki układ - razem z kuzynami byliśmy swobodniejsi, bo przy głównym stole czułam się skrępowana. Pamiętam też dumę, kiedy w wieku lat fefnastu dorosłam do dużego stołu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Pewnie, że wymaga pieniędzy! Chociażby te flaszki perfum, o których pisze. Albo płaszcze stoswnie do okazji (byłam kiedys bliska kupienia dyplomatki mojego życia, ale kosztowała majątek, no i z jednej kieszeni mi wylazł wąż, z drugiej zaskroniec, a jak je spacyfikowałam, to dyplomatka zniknęła bez śladu).

    OdpowiedzUsuń
  15. Ano wymaga pieniędzy - choćby ubiór stosowny na różne okazje jest dość kosztowny. Chyba, że właśnie jak ci ubodzy grandowie hiszpańscy ma się taką klasę i takie maniery, że przyćmią nawet wyświecony garnitur.

    OdpowiedzUsuń
  16. na kieckę przyjdzie pewnie czas, ale mnie przeraziła intensywność opisanych dwóch dni, od samego czytania byłam zmęczona, gratuluję wytrzymania:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nielot - i to właśnie mnie fascynuje, ale to trzeba mieć we krwi.

    Beata: No właśnie o tę intensywność chodzi...

    OdpowiedzUsuń