czwartek, 31 grudnia 2009

Bawimy się

Dzisiaj sylwester, więc się bawimy. Nadmuchaliśmy już z Kronopiem balony, jeden Kronopio już pęknął. Poza tym zrobimy sobie z Chrabąszczem furę dobrego żarcia i mamy zapas alkoholu oraz dobre filmy. Nie wyszła nam żadna z planowanych imprez to pobawimy się w domu. Szampańsko.

Teraz Chrabąszcz jedzie z pracy do domu, Kronopio przed drzemką ogląda bajkę, a ja piję kawę i grzebię w blogach. Och, jak przyjemnie. Kronopio właśnie się rozebrał do rosołu (nowa mania) i pyta, czy może sobie popatrzyć na mój komputer. Może, czemu nie.

Nie robię żadnych postanowień, obietnic. Tylko jedno, wielkie, a mianowicie "CARE LESS". Mniej się przejmować, mniej starać. Absurd stu pięćdziesięciu pierogów uświadomił mi moją kondycję psychiczną w ostatnim roku. Staję na głowie, by wszystkich zadowolić, staram się być najlepszą matką, żona, córką i przyjaciółąką, w pracy pobijam rekordy wydajności, a w efekcie jestem zmęczona, smutna i nieszczęśliwa.

Muszę sobie pozwolić na trochę luzu, oddechu. Na burę od szefa, gołego Kropnopia z gilami do pasa , parówki na obiad.

Na początek dzisiaj się bawimy. Jak kto umie, jak kto lubi. Kto powiedział, że pękate balony są najpiękniejsze? Może właśnie te pęknięte z hukiem?

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Nienawidzę pierogów

Nigdy nie lubiłam pierogów. Nie tak, żeby mnie wstrząsało jak na widok placków ziemniaczanych, ale jak było co innego do jedzenia to wolałam co innego. Zwłaszcza ruskich. Poniewż ich nie lubiłam toteż i rzadko kiedy robiłam - najczęściej przymuszona okolicznościami. Straszne dziubdzianie, do tego ja mam pewną niezborność ruchów, co przy pierogach przeszkadza. Szalenie.
Co wobec tego mi strzeliło do głowy, żeby zaproponować, ze pierogi to będzie mój wkład na rodzinną wigilię, to nie mam pojęcia. Dokonałam czynu, sto pięćdziesiąt sztuk się mrozi. Nienawidzę ich serdecznie i żywiołowo, i jestem pewna, że one odwzajemniają to uczucie. Siedzieć w małej kuchni ze stu pięćdziesięcioma małymi wrogami, to jest nie lada przeżycie.
Teraz już wiem, że jest coś, czego nie lubię bardziej niż sprzątania i prasowania. To robienie (zagniatanie ciasta, przygotowanie farszu, wałkowanie, wreszcie klejenie) pierogów. Nie rozumiem kobiet, które to robią z wyraźną przyjemnością i satysfakcją. Jaka może być satysfakcja z wykonania stu pięćdziesięciu jednakowych przedmiocików? Które zaraz potem zostaną zjedzone?
Jakże się cieszę, że kiedyś jednak się uczyłam! (no dobra, nie uczyłam, tylko uczęszczałam, też na u) Dzięki temu nie muszę kleić pierogów codziennie. A nawet mogę teraz z czystym sumieniem powiedzieć, że nieprędko to będę robić znowu. Może nawet nigdy.

środa, 16 grudnia 2009

.

Prawo do ciepłego, bezpiecznego domu obejmuje również prawo do czystego domu, w którym nie grożą dziecku żadne roztocza - mantruję wywijając odkurzaczem, mopem i ścierką. Przekonuję sama siebie, że moja praca ma sens.

"Ja Ci pomogę!" Kronopio leci z sypialni na dźwięk naczyń wkładanych do zmywarki, sygnał zakończenia pracy pralki, na widok mokrych szmat do powieszenia. "Ja ci pomogę" i skwapliwie przysuwa sobie krzesło do blatu, żeby następnie wysypać kakao, rozlać wodę,  wsadzić sobie czubatą łyżeczkę cukru do buzi: "Ljubim ciukiej" - wyznaje z rozbrajającą szczerością. "Nie wolno jeść cukru, od tego psują się zęby". Zabieram cukierniczkę i chowam na najwyższą półkę w szafce. Czy nie jest to zaproszenie do wspinania się dalej? Tak, aby matce miękły kolana?
"Co robiłeś w żłobku? Byłeś na spacerze? Lepiłeś bałwana?" Rozbieram go z kombinezonu, przytulam rozgrzaną twarz do zimnego czerwonego policzka. "Jepiłem" potwierdza - "..patsi psiez okno na bałwana, bałwan jśni w słońcu... jutjo ujepi jeście więksiego bałwana" - Kronopio leci z tekstem z bajki o Kamyczku. Śmieję się, nie sposób się od niego czegokolwiek dowiedzieć na temat jego prywatnego, żłobkowego życia. Na pytania otwarte nie odpowiada, na pytania zamknięte odpowiada twierdząco."mamo, ciemu się śmiejeś?" - przywołuje mnie do porządku.

piątek, 11 grudnia 2009

Trendowata

Ach, jestem strasznie trendy, i ą ę, bo zapadłam na grypę. Ogłaszam wszem i wobec, że grypa jest hitem tego sezonu. Zapewne świńska, bo tak jakoś prosiaczkowato wyglądam.
Tak się kończy moi drodzy pracoholizm oraz kompleks matki-polki. I podróże w dzikie, północne krainy, na przykład do Białegostoku nieogrzewanym pociągiem.
Trochę mi się w głowie zawraca-przewraca, i o zgrozo pracować nie mogę, bo w tej przewróconej głowie do kupy zebrać dwóch myśli nie potrafię.
Kronopio na razie zdrowiutki chodzi do żłoba, coby od matki wirusa nie złapać, a ja zalewam się łzami na myśl o tym, ale siły by się nim zająć też nie mam.
Młodziutki lekarz w przychodni (o zgrozo, młodszy chyba ode mnie!) zapisał mi cholernie drogi, ale jakże modny lek Tamiflu. Więc nie bójcie się, u nas ten jedyny lek na pandemię i śmiertelne powikłania  jest dostępny.
Dopadło mnie za karę i za wyśmiewanie się z pandemii, oraz wietrzenie spisku koncernów farmaceutycznych. Ale zaprawdę powiadam wam, że grypa jak grypa. Trzeba leżeć i dużo pić. Najlepiej soku malinowego i wody z cytryną, a wszystko będzie dobrze. Łykajcie też witaminę C, to nie będziecie mieć szkorbutu.
I noście czapki oraz jednorazowe chusteczki do nosa, myjcie ręce i unikajcie środków kompromitacji zbiorowej.
Zabrakło mi mądrej myśli na koniec. Pa