piątek, 11 marca 2011

No i zebrałam się i wyszłam z domu. Doszłam na przystanek (7 minut normalnie, 10 w ciąży), usiadłam na ławeczce między emerytkami, po czym natychmiast zerwałam się, bo przypomniałam sobie, że drzwi zamknęłam na dolny zamek, jak zawsze, a tego dnia przychodzi Tatian, która ma klucz tylko do górnego zamka.
Poleciałam (tak naprawdę to już nie latam, tylko drepczę, czyli podreptałam) z powrotem. Otworzyłam, zamknęłam. Wyszłam. Doszłam do śmietnika i cuś mnie tknęło - sprawdzam - nie ma portfela. Wróciłam raz jeszcze, kot zgłupiał całkiem, portfel leżał na małym stoliku w kuchni, bo wyjmowałam z niego pieniądze dla Tatiany.
W międzyczasie uciekły mi dwa autobusy. Pojechałam do pracy, załatwiłam, com miała załatwić, znowu zobowiązałam się, że na tym zwolnieniu, to ja zrobię mnóstwo rzeczy (a jakże!), podreptałam z powrotem do tramwaju. Tymczasem tramwaje na Chałubińskiego miały kolizję/awarię/cokolwiek, więc poszłam na piechotę. Od Koszykowej do metra. Kiedyś to nawet nie zauważyłabym takiego odcinka. Teraz (jeszcze z torbą z lapkiem i materiałami pomocniczymi na ramieniu) z deka się zdyszałam.

A od soboty mam nowy breloczek do kluczy. Zawiera połowę mojego ulubionego łacińskiego cytatu:
"Navigare necesse est". Szkoda, że wolę drugą połowę.

wtorek, 8 marca 2011

Wystroiłam się jak szczur na otwarcie kanału i wybieram się do pracy zawieźć zwolnienie.

I jakoś nie mogę się zebrać. Bo czeka mnie: godzinna podróż, rozmowa z szefową, rozmowa z współpracownikami, setki pytań. Kolejna podróż, do głównej siedziby, rozmowa z kadrami. Ponad godzinny powrót. Z różnych względów muszę być w obu miejscach.

I tak siedzę kamieniem, zegar tyka, kot miauczy, bo nie lubi niejasnych sytuacji.

No ruszże się, gruba!

sobota, 5 marca 2011

Morfeusz (mój nowy nałóg) się zawiesił, nie mam co czytać, więc sama coś napiszę.

Tydzień temu mieliśmy gości, wreszcie zmusiliśmy się, żeby zwiedzić Centrum Nauki Kopernik. Warto, świetna zabawa, mimo małych zgrzytów (Chrabąszcz stał ponad dwie godziny w kolejce, my w tym czasie koczowaliśmy w bibliotece uniwersyteckiej, a na koniec okazało się, że ciężarne kupują bilety poza kolejką - dla siebie i dla reszty paczki o_o. Odnotowuję, bo może komuś się jeszcze przyda, a nigdzie nie jest to napisane, nie wiem jak z niepełnosprawnymi i kombatantami). Tak więc świetna zabawa, dla każdego (w zależności od wieku, podejścia do życia i zainteresowań) na innym poziomie. Według mnie nie można się tam nudzić.

Po gościach, dodatkowych atrakcjach, trzech dniach właściwie na nogach (chodzenie, chodzenie, stanie...) zaczęłam się skurczać. Tak w miarę regularnie (co 10 minut) i dość boleśnie. Obyło się bez szpitala, ale strachu się najadłam za wszystkie czasy. Niby już od paru tygodni Fama miałby szanse na przeżycie poza moim ustrojem, ale z drugiej strony, to tylko statystyka. Wolałabym nadal żyć w nieświadomości, jak to jest oglądać swoje dziecko przez szybkę inkubatora. Już przestałam chojrakować. Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Dzisiaj byliśmy dokupić "tylko kilka drobiazgów", których nam do wyprawki brakuje i hmm.... wyszło tego całkiem dużo. Całe szczęście, że jednak większość rzeczy mamy, a wózek kupiłam okazyjnie używany, ale za to taki, jak chciałam. Inna rzecz, że w tym wypadku (biznesu okołodzieciowego) podaż stwarza popyt (specjalne worki na brudne pieluchy, smoczek z wbudowanym termometrem, cały miniaturowy zestaw do manicure, kołyska - koszyk, która sądząc po rozmiarach jest przeznaczona na pierwsze 3 miesiące, ale kosztuje więcej niż wynosi średnia krajowa).

Poza tym wiosna chyba przyjdzie, a ja na najbliższe dwa tygodnie zamierzam wreszcie ubranka przejrzeć, posegregować, poprać, poprasować. Umyć wanienkę, łóżeczko, wyprać miękkie części wózka i fotelika. Znaleźć wszystkie brakujące elementy, dokupić ostatecznie to, co niezbędne, głównie z apteki. No i zdezynfekować wszystko co się da, zinwentaryzować wiosenną odzież Kronopia, oraz całą resztę.

A z zupełnie innej beczki, to mój kot zrobił się strasznie osowiały, nie je, chodzi i płacze. Dlaczego????