piątek, 17 grudnia 2010

Śnieg śniegowi nierówny

Będe marudzić.
Wracałam wczoraj z Brukseli, samolot miał nieobliczalne opóźnienie, trzy godziny staliśmy (a raczej siedzieliśmy) na płycie lotniska. Wielce niekomfortowa sytuacja w szóstym miesiącu ciąży. Do tego przed odlotem zakupiłam byłam serek dla Chrabąszcza serek woniał. Woniał mimo opakowania, hermetycznej torby, oraz jescze mojej torby w której go zamknęłam, jak wydawało mi się szczelnie.

Zasmrodziłam pół samolotu.

Fama protestował, a potem położył się na lewej nerce. Mojej. Do dzisiaj ją czuję. Już nie wiem, co gorsze, skoki na pęcherzu, czy drzemka na nerce.

Jak doleciałam o pierwszej w nocy, to okazało się, że Chrbąszcz się do mnie nie odzywa, a szefowa zrobiła mi awanturę telefonicznie, że narażam ją na takie stresy. Ja ją narażam???? Nie było wywierać na mnie presji mentalnej, to bym nie poleciała. Tak, wiem, jestem dorosła i (podono) poczytalna, sama decyduje o tym, co mogę , a czego nie.

Oczywiście, wszyscy pretensje mają do mnie, zamiast się cieszyć, ze wróciłam cało i zdrowo. Że w ogóle wróciła. Do tego z pysznym śmierdzącym serkiem. (smierdzi dalej, mimo opakowania, szczelnego pudełka i podobno szczelnej lodówki).

A wszystko przez to, że w Brukseli spadło 5 centymetrów śniegu. Nie lubię Belgów.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Popołudnia grudnia

No i zdarzyło się bum-bach z poprzedniej notki.

Kronopio ma zapalenie ucha.

Ja na środę mam bilet do Brukselki.

Do piątku muszę spakować moje lary i piernaty w Biurze, bo siedziba nam się przenosi.

Na jutro mam umówione usg, a Chrabąszcz nie może w tym czasie zająć się Kronopiem, bo w zupełnie innym punkcie miasta podpisuje Bardzo ważną umowę.

Szarada z nieistnienia w dwóch osobach.

* * *

A przecież jestem teraz w dwupaku?!

* * *
Update: usg przesunęłam na przyszły tydzień, a Bardzo Ważna Paczka już została wysłana. Istnieją przesłanki, by sądzić, ze dojdzie przed świętami. Koleżanki w biurze zaczną mnie pakować beze mnie.

wtorek, 7 grudnia 2010

A gdyby tak

Planuję, organizuję.

Rzeczywistość jest tak nieprzewidywalna, nieprzysiadalna, nieprzyswajalna, że muszę zaplanować całą resztę.
Bo i tak będzie Bum! I Bach!
Więc dobrze, żeby chociaż było pranie. I pomysł na obiadokolację.

Wczoraj poszłam na spotkanie. Które odwołano, ale mnie o tym nie powiadomiono. Cóż. Miałam być tylko (podobno) ekspertem. Więcej tam nie pójdę, obiecuję sobie po raz niewiadomo który. I wiem, że nie dotrzymam. Ale cóż. Popołudnie przede mną, więc czemuż by nie? Więc wagary. Ale gdzie można pójść na wagary w dzisiejszych czasach? Na zakupy przedświąteczne? Iii, ciężka harówa a nie wagary. Zimno, do parku nie pójdę. Grzdyla nie odbiorę, bo to nie byłyby wagary. Poszłam do domu.

Po drodze wymyśliłam sobie obiad, żeby odkupić moje winy wobec rodziny, zrobiłam nawet zakupy. Ale po przyjściu do domu siadłam na chwilę, żeby odetchnąć. Zrobiłam sobie kanapkę z salcesonem i ogórkiem konserwowym. Jak upodlenie, to upodlenie, włączyłam telewizor. A tam ‘Rok d’ábla’. No to wsiąkłam, po raz kolejny. Nie zrobiłam obiadu, w ostatniej chwili wyszłam po dziecko. Ale świat ciągle jest piękniejszy.

A wieczorem Chrabąszcz odgrzebał na dysku muzykę z filmu.
Uwielbiam czeskie kino.
Uwielbiam czeski język, jego melodię, już od dawna mnie nie śmieszy, tylko wzrusza.
Uwielbiam filmy Petera Zelenki.
Lubię muzykę Jarka Nohavicy. Uwielbiam jego teksty.



‘Rána jsou smutnější než večer
z rozbitého nosu krev mi teče…’