wtorek, 7 grudnia 2010

A gdyby tak

Planuję, organizuję.

Rzeczywistość jest tak nieprzewidywalna, nieprzysiadalna, nieprzyswajalna, że muszę zaplanować całą resztę.
Bo i tak będzie Bum! I Bach!
Więc dobrze, żeby chociaż było pranie. I pomysł na obiadokolację.

Wczoraj poszłam na spotkanie. Które odwołano, ale mnie o tym nie powiadomiono. Cóż. Miałam być tylko (podobno) ekspertem. Więcej tam nie pójdę, obiecuję sobie po raz niewiadomo który. I wiem, że nie dotrzymam. Ale cóż. Popołudnie przede mną, więc czemuż by nie? Więc wagary. Ale gdzie można pójść na wagary w dzisiejszych czasach? Na zakupy przedświąteczne? Iii, ciężka harówa a nie wagary. Zimno, do parku nie pójdę. Grzdyla nie odbiorę, bo to nie byłyby wagary. Poszłam do domu.

Po drodze wymyśliłam sobie obiad, żeby odkupić moje winy wobec rodziny, zrobiłam nawet zakupy. Ale po przyjściu do domu siadłam na chwilę, żeby odetchnąć. Zrobiłam sobie kanapkę z salcesonem i ogórkiem konserwowym. Jak upodlenie, to upodlenie, włączyłam telewizor. A tam ‘Rok d’ábla’. No to wsiąkłam, po raz kolejny. Nie zrobiłam obiadu, w ostatniej chwili wyszłam po dziecko. Ale świat ciągle jest piękniejszy.

A wieczorem Chrabąszcz odgrzebał na dysku muzykę z filmu.
Uwielbiam czeskie kino.
Uwielbiam czeski język, jego melodię, już od dawna mnie nie śmieszy, tylko wzrusza.
Uwielbiam filmy Petera Zelenki.
Lubię muzykę Jarka Nohavicy. Uwielbiam jego teksty.



‘Rána jsou smutnější než večer
z rozbitého nosu krev mi teče…’

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz