poniedziałek, 26 października 2009

Poltergeist

To musiało być w tę (tą?) sobotę, kiedy stwierdziłam, że mamy w domu poltergeista. Wyciągałam naczynia ze zmywarki i zastanawiałam się, gdzie się podziała kwadratowa miseczka, ta o numer większa. Ta o numer mniejsza była na miejscu, a tej dużej niemrawo od jakiegoś czasu poszukiwałam, zwłaszcza wtedy, kiedy była mi potrzebna, aby wyłożyć na nią potrawę. Dość gwałtownie, ale równie nieregularnie poszukiwałam aparatu fotograficznego, zazwyczaj wtedy, kiedy wszyscy byli już ubrani i gotowi do wyjścia. Nasze rodzinne wycieczki i wydarzenia z reguły nie bywają uwiecznione, bo albo zapominam aparatu, albo nie mam baterii, albo go zgubiłam. Uwiecznione za to bywają niezliczone sesje Kronopia z kotem, Chrabąszcza z Kronopiem w pościeli, Kronopia na podłodze w różnych pozach.

W każdym razie, za zaginięcie aparatu kwadratowej miseczki i wielu innych przedmiotów w naszym domu obwiniłam poltergeista.
W tę sobotę miała przyjechać moja teściowa. Dom lśnił wątpliwym blaskiem (kiepska ze mnie sprzątaczka), chaos z prasowaniem był jako tako opanowany, Kronopio w miarę grzeczny.
Być może było to kiedy indziej.

Być może, było to w deszczową niedzielę, kiedy wracaliśmy od mojej matki, 400 kilometrów, zgodnie z przepisami, z przystankiem na obiad, z jednym Kronopiem i jednym kotem na pokładzie to nie byle co. To jest pół dnia w podróży. Więc może wtedy, kiedy Chrabąszcz dał mi do testowania mobilny Internet w zasięgu ręki i zwiedzałam jakieś strony liczące twoją prędkość, jednocześnie myślałam o bliższych i dalszych związkach. Zazwyczaj nieudanych. Czasem udanych, ale jakby na siłę. I zastanawiałam się, czy coś takiego jak udany związek w ogóle istnieje.

Dobry związek. Wtedy, kiedy fascynacja już opadła i zostały tylko oczekiwania. Rosnące. Kiedy wzrasta liczba obciążeń i zobowiązań zewnętrznych, kiedy, mówiąc brutalnie, trzeba sprzątać, prasować, robić zakupy, zajmować się dzieckiem, zarabiać pieniądze, płacić rachunki, utrzymywać życie towarzyskie, odwiedzać nielubiane ciotki i głupkowatych znajomych, a czasu na patrzenie w oczy nie ma. I dlaczego jest tak, że w związkach jakie znam, to faceci chcą nadal chodzić do kina, dyskutować o sensie istnienia, słuchać głośno muzyki, a dziewczyny dorosły? I ważniejsze od nowego filmu Tarantino (nawiasem mówiąc strasznie mi się nie podobał) stają się porządki przed przyjazdem teściowej? Kiedy to naprawdę nie były głupie dziewczyny! I czy ja sama już jestem po „tamtej stronie mocy”?

Przemyślawszy to wszystko napisałam maila do osoby, która, jak mi powiedziano, ma do polecenia sprzątaczkę jedną lub dwie. Po odliczeniu kosztów prywatnego żłobka, ewentualnej sprzątaczki, nadal pozostanie mi z wypłaty coś na waciki. Dzięki temu też będę miała czas i siły, żeby interesować się nową płytą Massive Attack, poczytać sobie Pratchetta.

Wiem, że istnieją i zawsze istniały superwomen, które przy zmywaniu garów czytują traktaty filozoficzne, a w międzyczasie odpowiadają na WSZYSTKIE pytania dzieci (zdarzyło mi się już nie raz i nie dwa odpowiedzieć Kronopiowi: „nie mam pojęcia”).

Wiem, ze istnieją matki polki, dla których trzy pierwsze lata spędzone z dzieckiem są bezcenne.
Wiem też, że jestem ja. I cóż.

8 komentarzy:

  1. Ty nie czytasz flozofii - o i po co(?), Ty ją piszesz Melisso.
    ;-)
    Generalnie czytanie czegoś "bo inni czytają", chodzenie na film bo akurat modny lub dywagacje na tematy oderwano-ontologiczno-epistomologiczne to nie jest dorosłość. Właśnie i w moim bliskim otoczeniu odbywa się przesilenia osnute wkoło podziału ról i rzetelności ludzkiej, dorosłości, pytania co to jest życie godne etc... jakoś nie umiem uznać za dorosłego osobnika, który (przykładowo) zamiast budować, tworzyć, przysparzać, oddawa się na serio idei fix (...) siedzi w grach komputerowych, spędza czas na biesiadowaniu przy piffku o pierdołach lub czyta dzieła o teologii sam nie wierząc w Boga (dla mnie to konstrukcja wydmuszkowa)... separując się od obowiązków codziennych, tym samym przerzucając te obowiazki=odpowiedzialność na kogoś innego.
    Trzeba robić swoje nie zważając na mody i pozory... i odrzucić pozór partenrstwa. :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. :-)
    To Ty?
    Wiesz, ale czy dorosłością musi być zamartwianie się o czystość podłóg i awantury o brudne naczynia w zlewie? To ma być treścią naszych związków??
    Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas pamiętał za 50 lat, czy podłoga zawsze lśniła, a Kronopio miał zawsze czystą bluzkę. Na pewno będziemy pamiętać, czy łączyło nas coś więcej niż wzajemne poczucie winy, żale i pretensje.
    Tym, co nas połączyło na pewno nie był identyczny stosunek do kwestii porządku na biurku ;-)
    W jednym masz rację:partnerstwo w zwiąkzach, zwlaszcza rozumiane jako równy (czy też sprawiedliwy) podział obowiązków jest fikcją i im prędzej to zrozumiemy, tym lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc chyba jestem na tym samym etapie,obserwuję znajomych którzy spędzają czas na wzajemnych awanturach i oskarżeniach o bzdety, widzę że ja też często daję kroka w tą stronę ale pracuję nad tym....i są rezultaty.Wzięłam pół etatu chociaż wiadomo kasy dużo mniej ale zależało mi bardzo zeby mieć czas dla dziecka i dla siebie na książkę czy taniec (coś co sprawia że nie czuję się sprowadzona do roli sprzątaczki i kucharki).Pamiętam jak szef zapytał czemu pół etatu , wypaliłam -bo chę mieć więcej czasu na życie.Często najpierw mówię a potem myślę.Mam czasem ochotę na bycie supermenką i czytanie w czasie zmywania ale wiem że to niemożliwe i niepotrzebne, chociaż zdarza mi się opowiadać wierszyki Tymkowi właśnie wtedy.Nie ukrywam że sie boje że mnie kurz na podłodze za bardzo wciągnie, studzi mnie myśl- o czym będę rozmawiać zmężem kiedy Tymek wyprowadzi sie z domu.To mówiłam ja vestigia, fajnie ze zostawiłaś ślad za sobą....

    OdpowiedzUsuń
  4. Vestigia: no właśnie o to mi chodzi. Żeby mieć więcej czasu na życie i żeby nie sprowadzić się do roli sprzątaczki.
    Kronopio towarzyszy mi przy wszystkich pracach domowych: "ja pomoke", opowiadamy wtedy sobie bzdurki, śmiejemy się, udajemy, że pijemy kawę. Nie szkodzi, że jak razem zamiatamy, to większość śmieci zostaje na podłodze.

    OdpowiedzUsuń
  5. ;-) zatem to było tylko o sprzątaniu ? Jakoś szerszych rozważań i głebszych sensów się doczytałem.
    Nie ma sensu z czymkolwiek przesadzać - takze ze sprzątaniem. Odrobina kurzu stwarza organizmom żywym możliwość konfronatcji z drobnoustrojami i wyrobienie odporności immunologicznej ;-)
    Tak to ja :-)
    (jeśli Cu nie w smak daj znać a zniknę)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie, to nie było tylko o sprzątaniu.
    Napisz co na swoim blogu, chętnie poczytam :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. weszłam, bo mnie zainteresował ludzik:) i nick:)
    kiedyś robiłam w domu porządki przed tesciową...kiedy jej nie ma to przed siostrą męża (córką tesciowej), jakbym nie wylizała i tak brudno było:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Beata: Dzień dobry:-, no właśnie tak to jest..

    OdpowiedzUsuń