wtorek, 18 stycznia 2011

Najgorszy dzień roku

był podobno wczoraj. Pocieszające, nieprawdaż? Już nic gorszego nie może nas spotkać.

Jaki był, ten najgorszy dzień roku?
Po trzech tygodniach (z małym haczkiem) wróciłam do pracy. Bo najpierw praca się przeprowadzała, w czym byłam średnio użyteczna, potem źle się czułam (ciążowo), potem byłam przeziębiona, a potem przeziębiony był Kronopio. Oprócz stresu, czy trafię do nowej lokalizacji mojego biura, było dość przyjemnie. Pokój mamy ładny i dziewczyny sympatycznie go urządziły. Jak ja lubię pracować! Jest czysto, cicho, przyjemnie, kulturnie, nikt nie wali pięściami w drzwi łazienki, wrzeszcząc: "Mama, nie dzwoń juuuuż!", nie muszę robić obiadów, na które nikt nie ma ochoty, sprzątać w kółko, urządzać wyścigów dla Zygzaka McQuinna (nie cierpię gościa).

Co prawda po południu trzy maszynki od wydawania biletów odmówiły współpracy, a potem zablokowałam telefon. Jakoś tak idiotycznie, włączając go wprowadziłam nr PIN do karty bankomatowej, a potem już nie mogłam sobie przypomnieć - nic, ciemna masa, totalna blokada. Oczywiście nie przeszkodziło mi to w próbowaniu jeszcze dwa razy - w efekcie telefon zapytał mnie o kod PUK. Ale kod PUK zawsze mam przy sobie, więc nie było problemu, już na stałe zmieniłam ten kod PIN na bankomatowy (to chyba trochę niewłaściwe, podobnie jak jedno hasło do wszystkich kont internetowych).
A stary kod PIN przypomniałam sobie na luzie dzisiaj rano. Nawiasem mówiąc miałam go od 10 lat i zapytana nigdy nie umiałam podać, wprowadzałam za każdym razem bezmyślnie i automatycznie.

I jeszcze w przedszkolu mnie napadli, kazali płacić za tańce i fotografa. I piec ciasto na Dzień Babci.

A  w ogóle to ten najgorszy dzień roku to tylko statystyka. Może ktoś się wczoraj zakochał, komuś urodziło się dziecko (no dobra, poród nie jest zbyt szczęśliwym przeżyciem, powiedzmy urodził się wnuk), ktoś znalazł pracę, ktoś namalował dobry obraz, skończył pisać książkę, ktoś się przeprowadził.

Ech.

2 komentarze:

  1. No pewnie, że to statystyka. Na mniej więcej dwa tygodnie względnego spokoju, zdarza się jeden dzień, który coś "wywinie".
    Choć znałam kiedyś pewnego pechowca, któremu codziennie zaliczał niesłychane wpadki i przeżycia, i gdy o nich opowiadał, z trudem można było mu uwierzyć, że to może się przydarzyć tylko jednemu człowiekowi.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. E. najgorszy dzień roku mialam 11 stycznia. To znaczy - mam nadzieję, że taki się już nie powtórzy.
    A może przyjedziesz z Kronopiem? Hę?

    OdpowiedzUsuń