Nakarmiłam grzdyla i poszłam do fryzjera. Potem obiad, przebieranie ekipy i hajda do USC na ślub. Omal się nie spóźniliśmy. Następnie na wesele. Ponieważ dzieci zostały w pokoju hotelowym pod opieką babci, to bawiliśmy się niemal do drugiej (Kronopio pierwszy raz w życiu poszedł spać po 22, ale świetnie się bawił na weselu , było dużo innych dzieci, poza tym tańczył z nami poloneza, grał w bilard i ganiał po schodach. Z moich obserwacji wynika, ze dzieci z wszystkich zabaw najbardziej uwielbiają stadne ganianie po schodach). O czwartej (rano) Fama wstał. usypiałam go do 7:30. Wstaliśmy wszyscy koło 9, potem śniadanie... W domu byliśmy o 11. Szybki prysznic, przebraliśmy się, kawa dla przybyłych gości i biegiem do kościoła. Na chrzest Famy. Był wyjątkowo spokojny. Fama, chociaż chrzest też. Potem do knajpy, gdzie oseski na przemian domagały się karmienia, przewijania, a starsze dzieci bajerowały barmana. I wycyganiły od niego cukierki, papier do kolorowania oraz 6 szklanek typu Burn. Upsss...
Część gości (w tym jeden dodatkowy osesek) została nam jeszcze na kilka dni, aby zwiedzić Kopernika, planetarium, itp. Na szczęście goście, którzy przyjechali na chrzest kilka dni przed imprezą wyjechali zaraz po obiedzie, więc jakoś się wszyscy zmieścili. Ufff, ale logistyka była trudna, bo nie chciałam nikomu odmówić dachu nad głową.
* * *
A kiecka dojechała przedwczoraj. Po odebraniu z poczty położyłam paczkę na stole w salonie i bałam się otworzyć. Otworzył dopiero Chrabąszcz wieczorem. Założenie miałam takie, że wzgardliwe odeślę, dorzucając przy tym negatywa i żądając zwrotu kasy. Niestety przymierzyłam. Niestety nadal jest piękna.
Na razie wisi w garderobie a ja się zastanawiam, co z tym fantem zrobić.