poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Bardzo Tanie linie Kolejowe i Spółka

W czwartek pojechałam do Nałęczowa. Nie, bo chciałam, nie odpocząć i nie napić się wody. Pojechałam bo miałam zaproszenie na Naukową Konferencję. Ha.

Sprawdziłam pociągi, za namową mojej już Nie-Kierowniczki stwierdziłam, że skoro prezentację mam w piątek, to lepiej jest pojechać w czwartek, wyspać się (na koszt organizatora), i mieć wykład wypoczęta. Nic bardziej błędnego.
Od kilku tygodniu usiłowałam skontaktować się z zapraszającymi organizatorami, aby uzyskać jakieś dane odnośnie konferencji, nic, grochem o ścianę. W końcu jednak na zaproszeniu było napisane, że goście honorowi nic nie płacą, a przyjazd ze stacji do „miejsca zakwaterowania” mamy zagwarantowany.

Sekretariat zakupił mi bilety, nie wzbudziło mojego podejrzenia hasło Tanie Linie Kolejowe, no jejku, jeździłam pociągiem Światowid, mnie nic już mnie w życiu nie wzruszy, myślałam.
Pociąg przyjechał na Dworzec Centralny i zonk. Cztery wagony, ludzi jednak trochę…. Ulokowałam się w ciasnym, przedziale (jejku, one są naprawdę ciaśniejsze od normalnych, ja nie wiem, jak oni to robią!). Na Wschodniej przyszedł Pan „Komu piwo – piwo?”, następnie przylazł brudny żul z czarnym wózkiem takim jak z supermarketu, w środku lepiące się od brudu termosy i: „Komu kawę- herbatę?”. Poczułam się jak w trzecim świecie. I tak już było do końca podróży. Patrzyłam przez okno z zazdrością na bezprzedziałowe pociągi Przewozów Regionalnych…

Wysiadłam pięknym, acz lodowato zimnym wieczorem na stacji Nałęczów i… nic. Nikt po mnie nie przyjechał. Nie było sensu czekać, w sumie się tego spodziewałam, wsiadłam do taksówki, poprosiłam o zawiezienie do Pałacu Małachowskich (tam bowiem miały się odbywać obrady) w Parku Zdrojowym. „Ale gdzie?” zapytał taksówkarz? Pawilon angielski? Termy?” „Pałac Małachowskich” – odmruknęłam – „po prostu.”

Pałac Małachowskich okazał się być kawiarnią.
I muzeum, nieczynnym o tej porze. Żadnych plakatów, ogłoszeń o mojej konferencji, nic. Potuptałam dalej, obok Prusa siedzącego ponuro na ławce do budynku wyglądającego na sanatorium. Faktycznie sanatorium. Środowisk rolniczych. Poszłam na dół nad wodę. Atrium, Jakieś inne sanatorium, cholera, nigdzie żadnych ogłoszeń. Ludzie patrzą na mnie dziwnie, czemu się tak miotam po parku z walizeczką, sama jestem zdziwiona. Prawie wlazłam na łabędzia, siedzącego nad wodą. A!A!A! Panicznie boję się łabędzi. Zmierzch się robił coraz gęstszy.

Wróciłam do źródeł, tj do Pałacu. Weszłam do kawiarni i beznadziejnie zapytałam o konferencję. Tak jest, ale recepcję to mają w Termach, na drugim końcu parku. Ale nikogo tam nie ma, bo teraz wszyscy pojechali do Kazimierza na kolację. Ale mogę zapytać w Pawilonie tuż obok, może ktoś będzie.

Poszłam do Pawilonu. Nikogo nie ma, wszyscy są w Kazimierzu. Telefony komórkowe organizatorów nie odpowiadają. Do jednego udało się dodzwonić. On nic nie wie, nie zajmował się tym, jest w Lublinie. Poprosiłam panienkę, żeby zadzwoniła do Term, skoro mają łączność i zapytała, czy nie mają rezerwacji na moje nazwisko. Hurra!


Doszłam (razem z walizką) do Term, dostałam pokój, zjadłam przyzwoitą kolację za niewygórowaną cenę, pożyczyłam kabel do Internetu, napisałam mail do Nielota w sprawie koralików. Humor mi się nieco poprawił, ale niewiele obiecywałam sobie po dniu jutrzejszym….

2 komentarze:

  1. Ło matko! Całe szczęście, że była ta rezerwacja i wszystko się dobrze skończyło. A koraliki już do Ciebie wędrują.
    Ja też jechałam Światowidem, ale milej wspominam podróż do Krakowa z Matką w łazience. TLK może mi skoczyć na puklerz. ;-/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe. Ja jechałam kiedyś w pociągu stojąc na jednej nodze przez 2 i pól godziny. Ci, co zajęli łazienkę, to mieli szczęście ;/Ale to były czasy studenckie, i jakoś tak osoby wokół nie śmierdziały. A może to ja się zmieniłam?
    Czekam na koraliki. I pozdrawiam. Dzisiaj z Wrocławia :-)
    Melissa w podróży.

    OdpowiedzUsuń